18 maja 2015

Pharmaceris, intensywny krem odżywczy czyli wreszcie znalazłam krem idealny.



Witajcie :)

Moja skóra jest bardzo kapryśna. Sucha, wrażliwa, do tego bardzo łatwo ją zapchać i co najgorsze - ma skłonność do zaczerwienień i pękania naczynek. Przez długi czas tak naprawdę nie wiedziałam, że mam cerę naczynkową. Myślałam, że taka ma uroda, a raczej niedoskonałość - po prostu moja skóra jest wiecznie zaczerwieniona i nic na to nie poradzę. Dodatkowo non stop mam problem z suchością skóry, uczuciem ściągnięcia (bez względu na to czym umyję twarz; czy użyję później toniku czy nie), suchymi skórkami, zdarzył mi się nawet okres, kiedy miałam wrażenie, że na twarzy mam skorupę zamiast skóry. 
Wypróbowałam bardzo wiele kremów, od zwykłego Nivea (który był świetny, ale kiedy po nieudanych eksperymentach z innymi kremami chciałam do niego wrócić, nie działał już tak dobrze, nie mam pojęcia dlaczego), przez AA, Loreal aż po Iwostin, żaden nie spełnił moich oczekiwań. Po AA miałam wrażenie jakbym nic nie nałożyła na skórę, niwelował tylko ściągnięcie po umyciu, Loreal (nie pamiętam dokładnie, który to był) uczulił mnie, a Iwostin z serii nawilżającej potwornie zapchał. To był mój ostatni nabytek, więc będąc w rozpaczy udałam się do apteki z zamiarem zainwestowania w La Roche-Posay czy inny apteczny kosmetyk, który by nie zaszkodził a może nawet by pomógł. 
Cud się zdarzył, że tego dnia w Super Pharm była promocja na linię Naczynka firmy Pharmaceris. Długo się przyglądałam tym produktom, wahałam się, ale postanowiłam dać im (i swojemu portfelowi) szansę, co było świetną decyzją. Na cała linię składa się wiele produktów, jest krem nawilżający, jakiś peeling, tonik, żel do mycia... Ja wybrałam Intensywny Krem Odżywczy.


Wskazania (wg producenta):

Krem polecany do codziennej pielęgnacji skóry z problemem rozszerzonych naczynek oraz zaczerwienieniem, dla skóry suchej i normalnej z tendencją do przesuszenia, łuszczenia i szorstkości.

Działanie (wg producenta):

Bogata formuła preparatu intensywnie odżywia i regeneruje skórę, zmniejszając uczucie suchości, łuszczenia i szorstkości. Zawartość 4% naturalnych dermo-lipidów, w tym masła Shea oraz specjalnej frakcji lanoliny wzmacnia naturalną barierę ochronną skóry zapobiegając odwodnieniu naskórka. Wykorzystana w recepturze mikronizowana diosmina wzmacnia naczynka krwionośne zwiększając ich elastyczność i odporność na czynniki zewnętrzne. Skutecznie redukuje istniejące zaczerwienienia oraz zapobiega powstawaniu nowych zmian rumieniowych. Dzięki zawartości witaminy E krem przyspiesza naturalny, wewnętrzny proces odbudowy komórek wygładzając i uelastyczniając skórę. Działa łagodząco i kojąco zmniejszając podatność skóry na podrażnienia. Szybko się wchłania, dobrze rozprowadza, polecany jako baza pod makijaż.

Krem zamknięty jest w 50 ml opakowaniu z pompką (w identycznym kupimy podkłady tej firmy). Lubię taką formę, jest bardzo wygodna i higieniczna, nie wkładamy za każdym razem palców do całego produktu, dodatkowo od razu wyciskamy odpowiednią ilość. Jedynym minusem jest to, że buteleczka jest nieprzezroczysta, nie widać ile produktu nam zostało, więc trzeba być przygotowanym na niemiłą niespodziankę na koniec - po prostu w pewnym momencie pompka nie wypuści produktu. Cała pompka kremu jest dla mnie trochę za duża, myślę że na pokrycie twarzy i szyi spokojnie wystarczyłaby połowa tej ilości. 


Krem jest bardzo gęsty, treściwy, świetnie spisuje się na noc.Ja używam go również na dzień, jeśli nie nakładam podkładu. Pod makijaż może być za ciężki. Jak widać na zdjęciu, jest naprawdę gęsty :) Skóra po nim jest bardzo miękka, odżywiona i nawilżona, stan ten utrzymuje się na wiele godzin po nałożeniu. Nieraz zdarzyło mi się dotykać twarzy w ciągu dnia i za każdym razem byłam zaskoczona jaka jest mięciutka i miła w dotyku, nie czuć żadnych przesuszonych miejsc. Pod koniec opakowania (czyli po jakimś miesiącu) zauważyłam coś, co sprawiło że krem ten okazał się dla mnie świętym graalem - moja skóra miała jednolity kolor! Zniknęły wszystkie zaczerwienienia, czerwone plamy, nierówny koloryt. Byłam w szoku. Co prawda mam bardzo, bardzo jasną skórę, więc wyglądam blado, ale zdecydowanie bardziej odpowiada mi ten stan niż różowa plama na środku twarzy którą miałam wcześniej. Oczywiście nie mogłam uwierzyć, że taką zmianę zawdzięczam jednemu kremowi, więc odstawiłam go na parę dni. Jak się można spodziewać, zaczerwienie stopniowo wróciło.


Poza nieprzezroczystym opakowaniem, a raczej brakiem możliwości określenia ile kremu nam jeszcze zostało, nie widzę żadnych wad. No może poza ceną. Za pierwszym razem udało mi się krem kupić w promocji za jakieś 27 zł, ale drugie opakowanie, które musiałam kupić już, teraz, natychmiast wyniosło mnie 37,50 zł w aptece Ziko (która jest najtańsza w mojej okolicy). Cena powala (jak dla mnie, chociaż to i tak połowę taniej niż La Roche-Posay), więc na pewno będę polować na promocje i robić zapasy, poza tym chcę używać go tylko na noc i w mniejszej ilości. 
Rzadko się zdarza, aby wszystkie obietnice producenta zapisane na opakowaniu się sprawdziły, ale tym razem mogę z czystym sumieniem potwierdzić.

Pozdrawiam Was

Kira

13 maja 2015

Haul - promocja Rossmann -49%


Witajcie :)

Promocje w Rossmannie wreszcie się skończyły, z czego najbardziej cieszy się mój portfel :) Dziś pokażę Wam co kupiłam.

Podczas pierwszego dnia wyprzedaży specjalnie nie zaszalałam, bo kupiłam tylko trzy produkty.
Zapewne niewiele osób zaskoczę pisząc, że jako pierwszy w moim koszyku wylądował podkład Bourjois Healthy Mix. Złapałam ostatni w najjaśniejszym kolorze, czyli 51 (w drugim Rossmannie nie było go już w ogóle). Nigdy wcześniej nie używałam tego produktu, w ogóle wystrzegałam się podkładów rozświetlających stawiając na cięższe, mocno kryjące. Z racji tego, że podkładu używam rzadko i raczej na specjalne okazje, chciałam efektu wow. Jakie są moje pierwsze wrażenia z Healthy Mix? Użyłam go dwa razy i co mnie zaskoczyło - absolutnie nic nie czuć na skórze! To było dla mnie niesamowite doświadczenie po tych wszystkich ciężkich, treściwych produktach - w tym czuję się , jakbym miała na skórze krem nawilżający. Niestety za tym idzie niewielkie krycie. Raczej nie jest to podkład na wielkie wyjścia kiedy chcemy wyglądać jak "spod photoshopa". Pod tym względem czuje się minimalnie zawiedziona. Na codzień natomiast jest świetny i rzeczywiście upiększa skórę, sprawiając, że wyglądamy bardzo naturalnie, jakbyśmy nie miały nic na twarzy. W promocji zapłaciłam za niego 30,59 zł.
Kolejnym produktem do twarzy jest puder sypki, również z Bourjois, mam ten jaśniejszy kolor. Do tej pory używałam pudrów prasowanych, czasem nanosiłam je pędzlem, najczęściej jednak załączonym puszkiem. Przestał mi się jednak podobać efekt płaskiego matu, jaki dawały na skórze. Chciałam spróbować produktu w formie proszku, licząc na bardziej naturalne wykończenie. Na razie użyłam go raz, więc nie mogę zbyt wiele o nim powiedzieć, oprócz tego, że trzeba baaardzo uważać podczas zamykania - niechcący wznieciłam wielką chmurę produktu, która osiadła na całej toaletce, lusterku i mojej bluzce. Puder kosztował 31,10 zł.
Trzecim produktem, który nie wiem dlaczego nie załapał się na zdjęcie, jest rozświetlacz z Wibo. Zapewne każda z Was już o nim słyszała. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jego pigmentacja. Na razie uczę się nim obsługiwać, ale efekt zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Kosztował 4,99 zł, więc warto było go przygarnąć do testowania.


Kolejnym etapem promocji były produkty do oczu. Tym razem nie kupiłam żadnych cieni do powiek, przez chwilę zastanawiałam się nad zapasowym Color Tatoo, ale mam jeszcze chyba połowę opakowania, więc na razie dałam spokój. Skończyły mi się wszystkie czarne kredki do oczu, więc liczyłam na to, że zaopatrzę się w kilka na zapas. Guzik. W dwóch Rossmannach nie było żadnych kredek automatycznych w kolorze czarnym (oprócz Wibo, ale za tymi niespecjalnie przepadam). Dopiero przy pomocy Pracownicy znalazłam dwie z Rimmela, czarną ze srebrnymi drobinkami i zwykłą czarną. Obie kredki kosztowały po 10,71 zł i muszę przyznać, że są całkiem fajne. Mają mocny kolor, są dobrze napigmentowane, na bazie nie rozmazują się ani nie znikają z oka. Mam nadzieję, że zbyt szybko się nie skończą :) Aha, na końcu mają gąbeczkę do rozcierania, ale nie miałam jeszcze okazji jej używać.
Będąc przy szafie Rimmela wrzuciłam do koszyka cień w kredce w kolorze ciemnego złota. Pięknie rozświetla wewnętrzny kącik, a forma kredki sprawia, że bardzo szybko można umalować np. dolną powiekę, co w codziennym makijażu fajnie wygląda. Zapłaciłam 10,71 zł.
Kupiłam również kolejny eyeliner z Eveline w kolorze brązowym, ponieważ poprzedni albo się kończył albo zaschnął i zaczął sprawiać problemy przy malowaniu. Nie jest to może produkt najwyższej jakości, ponieważ potrafi sie wykruszyć, ale za cenę 6,11 zł i świetny pędzelek warto się w niego zaopatrzyć chociażby po to, by mieć na czym trenować malowanie kresek.
Ostatni już jest tusz Loreal Volume Million Lashes So Couture. Taaaaak... naczytałam się o nim milion pozytywnych opinii, zakupiłam dwa opakowania (normalnie cena jest zaporowa), przybiegłam do domu, umalowałam się i... nic. Na rzęsy raczej nie narzekam, nie są strasznie krótkie ani rzadkie, dobry tusz (np. 2000 calorie z Max Factor) robił z nich naprawdę fajną firankę, a Loreal... bardzo skleja rzęsy, wygląda jakbym miała ich połowę mniej, robią się takie pajęcze nóżki a zmywanie to katorga (też zostają Wam takie jakby czarne strzępki na policzkach? Pierwszym razem przeżyłam szok, bo myślałam, że połamałam sobie rzęsy). Jedyne co mi się podoba, to głeboka czerń, jaką ma ten tusz i zapach, który jest po prostu boski. Miałam w zeszłym roku złotą wersję tego tuszu, która na początku również mnie rozczarowała, ale po jakimś czasem zaczęłam ją lubić i liczę, że tak samo będzie z So Couture - na razie jest to wielki zawód. Kosztował 31,10 zł.



Ostatni etap wyprzedaży to było coś, na co najbardziej czekałam - produkty do ust! Zaraz po pracy pobiegłam do Rossmanna, wiadomo po co: Rouge Edition Velvet :) Udało mi się złapać po ostatniej sztuce z kolorów 06 Pink pong i 03 Hot pepper. Te pomadki są boskie. Kolory cudowne, nic się nie rozmazuje, nie ciapie, trzyma się mega długo - u mnie 7 godzin, wytrzymał nawet zjedzenie obiadu. Jedyne co czego się mogę przyczepić to to, że po paru godzinach zjada się od środka i troche słabo to wygląda - mocna obramówka ust, gdzie kolor nie ruszył się ani trochę, i prawie całkowity brak koloru od wewnątrz. Przy moich naturalnie blado różowych ustach i soczysto czerwonej hot pepper mocno rzuca się to w oczy. Mimo to i tak kocham te pomadki za to, że wreszcie mogę używać ciemnych kolorów bez strachu czy pomadka nie osadziła się na zębach, rozmazała czy powędrowała na pół twarzy. Poza tym usta można pomalować tak precyzyjnie, że moje wąskie, małe wargi wyglądają jak po dobrze przeprowadzonym botoksie :) W promocji zapłaciłam 26 zł.
Pomadkę w formie grubej kredki chciałam mieć odkąd się pojawiły - jako gadżet, strasznie mi się podobają. W koszyku wylądowała Lasting Finish Colour Rush od Rimmela w kolorze 220 Rumour has it. Wyrzuciłam paragon, ale kosztowała w promocji coś ok 10zł. Powiem Wam, że jestem pod wrażeniem. Myślałam, że będzie to transparentny kolor a pomadka bardziej będzie przypominać balsam, a tymczasem jest równie trwała jak Rouge Edition Velvet. Kolor jest piękny: głęboki, nasycony, chłodny róż. W odróżnieniu od "francuzek", ta ma wykończenie błyszczące, a forma kredki pozwala na bardzo precyzyjną aplikację. Naprawdę polecam.
W związku z tym, że promocja obejmowałam też pielęgnację ust, zrobiłam zapasy na zimę i kupiłam balsam Eveline SOS z arganem oraz Perfecta Softlips.


Nie planowałam kupować nic do paznokci, zwłaszcza, że ostatnio są one w opłakanym stanie (zaczęłam je obgryzać. Tak, oto co stres potrafi zrobić z człowiekiem. Zaznaczę, że nigdy w życiu, nawet w dzieciństwie, nie obgryzałam paznokci), ale przechodząc obok szafy Sally Hansen postanowiłam dać szansę tej firmie. Moje paznokcie są dziwne i każdy, naprawdę każdy lakier odpryskuje z nich po góra dwóch dniach. Kupiłam więc Double Duty (8,16 zł) - bazę pod lakier, która ma utrzymywać go dłużej oraz No Chip (8,16 zł) - top coat akrylowa ochrona przeciw odpryskiwaniu lakieru. Zobaczymy. Do tego piękny czerwony lakier 570 Right Said Red z kolekcji Complete Salon Manicure (15,29 zł).


To już wszystko. Mam bana na zakupy na najbliższe 50 lat...

Wszystkie ceny, które Wam podałam, są oczywiście cenami po obniżkach. Mam co testować, więc następne notki będą już bardziej merytoryczne i mam nadzieję pomocne. 

Pozdrawiam Was cieplutko :)

Kira