13 maja 2015

Haul - promocja Rossmann -49%


Witajcie :)

Promocje w Rossmannie wreszcie się skończyły, z czego najbardziej cieszy się mój portfel :) Dziś pokażę Wam co kupiłam.

Podczas pierwszego dnia wyprzedaży specjalnie nie zaszalałam, bo kupiłam tylko trzy produkty.
Zapewne niewiele osób zaskoczę pisząc, że jako pierwszy w moim koszyku wylądował podkład Bourjois Healthy Mix. Złapałam ostatni w najjaśniejszym kolorze, czyli 51 (w drugim Rossmannie nie było go już w ogóle). Nigdy wcześniej nie używałam tego produktu, w ogóle wystrzegałam się podkładów rozświetlających stawiając na cięższe, mocno kryjące. Z racji tego, że podkładu używam rzadko i raczej na specjalne okazje, chciałam efektu wow. Jakie są moje pierwsze wrażenia z Healthy Mix? Użyłam go dwa razy i co mnie zaskoczyło - absolutnie nic nie czuć na skórze! To było dla mnie niesamowite doświadczenie po tych wszystkich ciężkich, treściwych produktach - w tym czuję się , jakbym miała na skórze krem nawilżający. Niestety za tym idzie niewielkie krycie. Raczej nie jest to podkład na wielkie wyjścia kiedy chcemy wyglądać jak "spod photoshopa". Pod tym względem czuje się minimalnie zawiedziona. Na codzień natomiast jest świetny i rzeczywiście upiększa skórę, sprawiając, że wyglądamy bardzo naturalnie, jakbyśmy nie miały nic na twarzy. W promocji zapłaciłam za niego 30,59 zł.
Kolejnym produktem do twarzy jest puder sypki, również z Bourjois, mam ten jaśniejszy kolor. Do tej pory używałam pudrów prasowanych, czasem nanosiłam je pędzlem, najczęściej jednak załączonym puszkiem. Przestał mi się jednak podobać efekt płaskiego matu, jaki dawały na skórze. Chciałam spróbować produktu w formie proszku, licząc na bardziej naturalne wykończenie. Na razie użyłam go raz, więc nie mogę zbyt wiele o nim powiedzieć, oprócz tego, że trzeba baaardzo uważać podczas zamykania - niechcący wznieciłam wielką chmurę produktu, która osiadła na całej toaletce, lusterku i mojej bluzce. Puder kosztował 31,10 zł.
Trzecim produktem, który nie wiem dlaczego nie załapał się na zdjęcie, jest rozświetlacz z Wibo. Zapewne każda z Was już o nim słyszała. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jego pigmentacja. Na razie uczę się nim obsługiwać, ale efekt zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Kosztował 4,99 zł, więc warto było go przygarnąć do testowania.


Kolejnym etapem promocji były produkty do oczu. Tym razem nie kupiłam żadnych cieni do powiek, przez chwilę zastanawiałam się nad zapasowym Color Tatoo, ale mam jeszcze chyba połowę opakowania, więc na razie dałam spokój. Skończyły mi się wszystkie czarne kredki do oczu, więc liczyłam na to, że zaopatrzę się w kilka na zapas. Guzik. W dwóch Rossmannach nie było żadnych kredek automatycznych w kolorze czarnym (oprócz Wibo, ale za tymi niespecjalnie przepadam). Dopiero przy pomocy Pracownicy znalazłam dwie z Rimmela, czarną ze srebrnymi drobinkami i zwykłą czarną. Obie kredki kosztowały po 10,71 zł i muszę przyznać, że są całkiem fajne. Mają mocny kolor, są dobrze napigmentowane, na bazie nie rozmazują się ani nie znikają z oka. Mam nadzieję, że zbyt szybko się nie skończą :) Aha, na końcu mają gąbeczkę do rozcierania, ale nie miałam jeszcze okazji jej używać.
Będąc przy szafie Rimmela wrzuciłam do koszyka cień w kredce w kolorze ciemnego złota. Pięknie rozświetla wewnętrzny kącik, a forma kredki sprawia, że bardzo szybko można umalować np. dolną powiekę, co w codziennym makijażu fajnie wygląda. Zapłaciłam 10,71 zł.
Kupiłam również kolejny eyeliner z Eveline w kolorze brązowym, ponieważ poprzedni albo się kończył albo zaschnął i zaczął sprawiać problemy przy malowaniu. Nie jest to może produkt najwyższej jakości, ponieważ potrafi sie wykruszyć, ale za cenę 6,11 zł i świetny pędzelek warto się w niego zaopatrzyć chociażby po to, by mieć na czym trenować malowanie kresek.
Ostatni już jest tusz Loreal Volume Million Lashes So Couture. Taaaaak... naczytałam się o nim milion pozytywnych opinii, zakupiłam dwa opakowania (normalnie cena jest zaporowa), przybiegłam do domu, umalowałam się i... nic. Na rzęsy raczej nie narzekam, nie są strasznie krótkie ani rzadkie, dobry tusz (np. 2000 calorie z Max Factor) robił z nich naprawdę fajną firankę, a Loreal... bardzo skleja rzęsy, wygląda jakbym miała ich połowę mniej, robią się takie pajęcze nóżki a zmywanie to katorga (też zostają Wam takie jakby czarne strzępki na policzkach? Pierwszym razem przeżyłam szok, bo myślałam, że połamałam sobie rzęsy). Jedyne co mi się podoba, to głeboka czerń, jaką ma ten tusz i zapach, który jest po prostu boski. Miałam w zeszłym roku złotą wersję tego tuszu, która na początku również mnie rozczarowała, ale po jakimś czasem zaczęłam ją lubić i liczę, że tak samo będzie z So Couture - na razie jest to wielki zawód. Kosztował 31,10 zł.



Ostatni etap wyprzedaży to było coś, na co najbardziej czekałam - produkty do ust! Zaraz po pracy pobiegłam do Rossmanna, wiadomo po co: Rouge Edition Velvet :) Udało mi się złapać po ostatniej sztuce z kolorów 06 Pink pong i 03 Hot pepper. Te pomadki są boskie. Kolory cudowne, nic się nie rozmazuje, nie ciapie, trzyma się mega długo - u mnie 7 godzin, wytrzymał nawet zjedzenie obiadu. Jedyne co czego się mogę przyczepić to to, że po paru godzinach zjada się od środka i troche słabo to wygląda - mocna obramówka ust, gdzie kolor nie ruszył się ani trochę, i prawie całkowity brak koloru od wewnątrz. Przy moich naturalnie blado różowych ustach i soczysto czerwonej hot pepper mocno rzuca się to w oczy. Mimo to i tak kocham te pomadki za to, że wreszcie mogę używać ciemnych kolorów bez strachu czy pomadka nie osadziła się na zębach, rozmazała czy powędrowała na pół twarzy. Poza tym usta można pomalować tak precyzyjnie, że moje wąskie, małe wargi wyglądają jak po dobrze przeprowadzonym botoksie :) W promocji zapłaciłam 26 zł.
Pomadkę w formie grubej kredki chciałam mieć odkąd się pojawiły - jako gadżet, strasznie mi się podobają. W koszyku wylądowała Lasting Finish Colour Rush od Rimmela w kolorze 220 Rumour has it. Wyrzuciłam paragon, ale kosztowała w promocji coś ok 10zł. Powiem Wam, że jestem pod wrażeniem. Myślałam, że będzie to transparentny kolor a pomadka bardziej będzie przypominać balsam, a tymczasem jest równie trwała jak Rouge Edition Velvet. Kolor jest piękny: głęboki, nasycony, chłodny róż. W odróżnieniu od "francuzek", ta ma wykończenie błyszczące, a forma kredki pozwala na bardzo precyzyjną aplikację. Naprawdę polecam.
W związku z tym, że promocja obejmowałam też pielęgnację ust, zrobiłam zapasy na zimę i kupiłam balsam Eveline SOS z arganem oraz Perfecta Softlips.


Nie planowałam kupować nic do paznokci, zwłaszcza, że ostatnio są one w opłakanym stanie (zaczęłam je obgryzać. Tak, oto co stres potrafi zrobić z człowiekiem. Zaznaczę, że nigdy w życiu, nawet w dzieciństwie, nie obgryzałam paznokci), ale przechodząc obok szafy Sally Hansen postanowiłam dać szansę tej firmie. Moje paznokcie są dziwne i każdy, naprawdę każdy lakier odpryskuje z nich po góra dwóch dniach. Kupiłam więc Double Duty (8,16 zł) - bazę pod lakier, która ma utrzymywać go dłużej oraz No Chip (8,16 zł) - top coat akrylowa ochrona przeciw odpryskiwaniu lakieru. Zobaczymy. Do tego piękny czerwony lakier 570 Right Said Red z kolekcji Complete Salon Manicure (15,29 zł).


To już wszystko. Mam bana na zakupy na najbliższe 50 lat...

Wszystkie ceny, które Wam podałam, są oczywiście cenami po obniżkach. Mam co testować, więc następne notki będą już bardziej merytoryczne i mam nadzieję pomocne. 

Pozdrawiam Was cieplutko :)

Kira

2 komentarze:

  1. Kobieto, Tobie nie jest potrzebny mocno kryjący podkład ;P Co do pomadek, ja mojej użyłam AŻ RAZ :D Muszę napisac o niej posta, sama nie wiem czy jestem zadowolona z tego koloru, który kupiłam...

    Aha, również chcę te kredkę do ust ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na codzień może nie, ale na mega okazje (np. na tę za rok :P) chcę mieć cerę idealną, taka wiesz - tabula rasa ;)
      Czekam na ten post! I nie zapomnij o dokładnych zdjęciach xD

      Usuń